Brockley Sid Brockley Sid
102
BLOG

Pieniądze, prasa, media i prawdziwy eden.

Brockley Sid Brockley Sid Kultura Obserwuj notkę 0

 

 
Czy jest jakaś nadzieja choćby nikła? – rzekł ze łzami w oczach Serwiniusz, jest ale mała niczym ziarnko piasku, prawie niedostrzegalna, całkowicie obca - odpowiedział zamyślony Meandron.
 
Zamiast tego wstępu można byłoby zapytać czy istnieje raj utracony prasy, która ma się dobrze jej sprzedaż nie spada nie powstają ipady i inne wynalazki technologiczne mordujące druk papierowy, czy wreszcie dziennikarze całkowicie obiektywni bez naleciałości ideologicznych pewni jutra realizujący potrzebę głosu społecznego? Ideał nie istnieje, jednak zamiast pesymistycznych przewidywań, przyszłości tej dziedziny rynku, która zaowocowała notkami: http://brockleysid.salon24.pl/160313,prasa-drukowana-znikajacy-punkt
,warto również odbyć niewielką podróż w stronę wydawniczo-prasowego edenu. Norwegia, kraj nieporównywalny z żadnym innym, gdzie złoża ropy naftowej gwarantują niemal pełną idyllę jaką mogą sobie wyobrazić media. Od początku lat 50, Norwegowie wprowadzali systematycznie w życie model bardzo śmiałej polityki kulturalnej. Tak wiem, Norwegowie nie mają problemu dziury budżetowej, wobec tego nie borykają się z prozaicznymi trudnościami, jednak wizja mediów jaką zaplonowano w tym kraju, mimo wszystko warta jest odnotowania.   
W 1965 roku na przykładzie brytyjskiego Art Council utworzono radę sztuki, której celem miało być wspieranie wszelkich form sztuki i literatury w całym kraju, a szczególnie w jego północnej, najmniej zaludnionej części. Pomysł jest o tyle ciekawy, że u jego podstaw leży zapewnienie wydawcom minimum sprzedaży pewnych tytułów, przez zakup części nakładu do bibliotek publicznych. I tak każdego roku, ta instytucja zakupuje po 1000 egzemplarzy z 220 pozycji literackich, oraz 1550 pozycji, spośród 130 tytułów dla młodzieży. Poza tym, rada kupuje eseje oraz książki debiutujących autorów, średnio jest to 1000 egzemplarzy. Koszt całego programu wspierającego wynosi 11,3mln euro. I chociaż światowy trend spadkowy w sprzedaży gazet, jest widoczny również w Norwegii, to jak na kraj o 4.9 mln mieszkańców, czytelnictwo gazet jest wręcz zdumiewające. Największy dziennik Verdens Gang, sprzedaje się w 284 egzemplarzach, ale każdy numer czytają średnio 4 osoby, w związku z czym trafia on do jednej czwartej społeczeństwa. Norwegowie wiodą prym na świecie, jeśli chodzi o sprzedaż dzienników, na 1000 mieszkańców – z 607 egzemplarzami, na drugim miejscu plasują się Szwedzi 472, oraz Anglicy 321 egzemplarzy na 1000 mieszkańców.  
Ambitny program wspierania tego typu życia kulturalnego prowadzony przez radę, przewiduje oprócz wspierania czytelnictwa i niszowych wydawnictw, ale również pomaga autorom, prawa do kupionych książek sięgają 20-22%, czyli dwa razy więcej niż gdziekolwiek indziej. Stawia to w bladym świetle potęgi ekonomiczne takie jak USA czy Wielka Brytania, które kupują, od wydawnictw dla bibliotek, zbliżoną liczbę książek.
W perspektywie Polski dane te napawają przede wszystkim smutkiem, przede wszystkim dlatego, że pokazują wielką przepaść, która powstała w wyniku transformacji ustrojowej między nami a bardziej rozwiniętymi państwami świata, w dziedzinie kultury. Habermas, do którego całkiem często odwołuję się w swoich notkach, przekonuje, że rozwiązaniem chroniącym przed całkowitym upadkiem niezależnych mediów może być, interwencja finansowa rządu, której celem jest zapewnienie w społeczeństwie pluralizmu poglądów.Chociaż z pozoru pomysł ten może wydawać się kontrowersyjny i nieodporny na zarzut upolitycznienia, to wymiar krzewienia ambitnej twórczości wydaje się tutaj przemawiać na korzyść niewielkich ale stałych subwencji dla upadających wydawnictw.
Biorąc pod uwagę kształt czytelniczej rewolucji, która dokonuje się na naszych oczach (Google books, Amazon kindle, czy najnowszy ipad), jedno wydaje się pewne, bezpieczne rozwiązania dla tradycyjnych wydawców prasy i książek, będą musiały zostać przedstawione, w innym wypadku czeka je naturalna śmierć, a nas czytelników, całkowita digitalizacja tej formy życia kulturalnego. Czy to dobrze czy źle, to kwestia zależna od indywidualnych upodobań, ale zdaję sobie sprawę że „wolnorynkowcom” pomysł jakiejkolwiek dopłaty, pomocy, czy subwencji ze strony państwa na rzecz wydawnictw, wydawać się będzie zwykłym rozbojem w biały dzień. Mimo to jednak, podejmowanie inicjatyw mających na celu naświetlenie problemu upadającego rynku mediów odgrywa tutaj zasadniczą rolę.     
W momencie pojawieniem się powszechnego dostępu do internetu było jasne, że tradycyjne formy czytania książek i gazet, zostaną zastąpione przez cyfrowe odpowiedniki. Upływający czas, postęp, ipady i inne wynalazki stały się w pewien sposób uwieńczeniem tych apokaliptycznych przewidywań. Jednak, moim zdaniem, w tej rewolcie, nie dostrzega się dwóch ważnych kwestii, występujących poza czynnikiem decydującym czyli zyskiem. Pierwszą z nich jest pobieżność, która nierozerwalnie wiąże się z tekstem wyświetlanym na ekranie komputera, wiem może to jedynie moja opinia subiektywna, ale przecież Apple w swoim nowym urządzeniu przewiduje specjalne wtyczki, do korzystania z gier. Wobec czego, czytając ważne dzieło w nudnym jego fragmencie, użytkownik zawsze będzie mógł przeskoczyć na ciekawą grę o zabijaniu smoków, czy pokonywaniu cywilizacji i ……. już nie wrócić do wspomnianego dzieła, bo niezmiernie ważne okaże się pokonanie 17 poziomu. Nie mówiąc już o przytoczonym przez Karola Irzykowskiego, czytaniem twórczym pełnym kontemplacji z ołówkiem w ręku.
Drugim, również ważnym i pomijanym drobiazgiem jest tutaj zagłada niewielkich wydawnictw i monopol dużych koncernów wydawniczych. Wiąże się z tym, podporządkowanie masowym gustom, i zanikanie niewielkich i wartościowych wydawnictw oferujących niejednokrotnie prawdziwe perełki pisarskie, dalekie od powszechnych gustów.  Widać to doskonale, na przykładzie brytyjskich wydawnictw Macmilan i HarperCollins, które używając aplikacji Apple, poszły na wojnę z Amazon, której wynikiem jest niespotykana dotąd obniżka cen książek. Na takie posunięcia stać tylko największych, nie tylko z powodu cięcia kosztów, ale również, ze względu na ogromne wydatki związane z cyfryzacją.   
Być może dwa przedstawione argumenty wydadzą się banalne – jednak dla mnie stanowią one podstawową treść dokonującego się przewrotu książkowo – prasowego.
   
2. P.S Osobiście nie będę brał serio nowych wynalazków w postaci ipadów czy innych super elektronicznych cacek, dopóty nie będą one spełniać wszystkich cech książek i gazet, to znaczy kiedy pójdę na plażę w słoneczny dzień i leżąc na kocu nie będę mógł osłonić sobie twarzy kindlem amazona, przed słońcem w nadziei na drzemkę, lub zabić uciążliwie brzęczącej muchy, niepozwalającej krzesić kolejnych zdań przy klawiaturze komputera, i dopóki Apple nie dołączy do swoich urządzeń, dodatkowych źródeł emisji aromatu farby drukarskiej, która przecież jest częścią procesu czytania, pierwszych stron gazety lub nowej książki, zawierającej ponad treścią tę niepowtarzalną woń. Zatem zanim moje stanowcze warunki nie zostaną spełnione, tym wszystkim postępowym gadżetom mówię stanowcze NIE : )     
 
Andre Schiffrin – Le Monde Diplomatique- Norweskie państwo w samym sercu kultury
K. Irzykowski – Walka o treść

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura